,,Ale Ja tak chcę’’ Beata Ostrowicka
Opowiadanie przydatne w przyswojeniu wartości – MĄDROŚĆ
W starym buku zamieszkiwanym przez drzewiaki i zwierzęta pojawia się Nowy, szukający domu. Jest inny i ta jego odmienność z początku staje się czymś niezwykle interesującym dla wszystkich, a szczególnie dla Zarozumiałodrzewianki, Zabawodrzewiaka i Psikusodrzewiaka, którzy próbują zmienić Nowego według własnego, samolubnego „ale-ja-tak-chcenia”.
Mijały dni…
Gdy pączki na drzewach zamieniły się
w małe, jasnozielone liście, gdy zakwitły konwalie, poziomki
i niebieskie orliki, Zabawodrzewiak stanął oko w oko z Nowym,
który nie był ani zwierzęciem ani drzewiakiem.
– Nareszcie! – wykrzyknął i kilkakrotnie
przekoziołkował do przodu, a potem do tyłu. Niech Nowy zobaczy, jaki jest
wysportowany! – Nareszcie! – powtórzył.
– Co „nareszcie”? – spytał Nowy. I tak, jak
ciemne, były jego kudły, tak samo ciemna była barwa jego głosu. Ciemna
i chropowata.
Wpatrywał się w Zabawodrzewiaka wielkimi,
zielonymi ślepiami, w których błyszczała radość. Ale on tego nie zauważył.
Był zbyt zajęty ocenianiem mięśni Nowego. Na szczęście wyglądał
na silnego.
– Chyba nie jesteś tak szybki jak ja, ale lepszy
rydz, niż nic – Zabawodrzewiak stał na rękach. – Chcę bawić się
z tobą.
– Chcesz? – spytał Nowy.
– Już wszystko obmyśliłem… Teraz biegniemy. Do
stawu i z powrotem.
– Nie.
– To plujmy na odległość! Raz, dwa, trzy! –
i Zabawodrzewiak w pięknym stylu opluł paproć rosnącą dobry metr
przed nim.
– Nie!
– ALE JA TAK CHCĘ!
I wtedy, choć to się wydaje niemożliwe, Nowy
zrobił się jeszcze bardziej ciemny, jeszcze bardziej kudłaty, niż
na początku rozmowy, coś burknął i zniknął w pobliskich
chaszczach jeżyn.
– Ty nie w ruchu? – zdziwiła się
Zarozumiałodrzewianka, podchodząc niepostrzeżenie do stojącego
w osłupieniu Zabawodrzewiaka. – Coś się stało?
– Nie chciał ze mną biegać. Ani grać. Wcale. Ani
pluć…
– Kto? – spytała bez zbytniego zainteresowania.
Drzewiak popatrzył pogardliwie na tę
słabeuszkę, zawsze tak dziwnie ubraną. Jak można w ogóle się ruszać
w takim stroju z trawy?
Takim samym, pogardliwym wzrokiem
Zarozumiałodrzewianka spojrzała na tego obdardusa. Jakie
ma brzydkie spodnie! Na pewno nie ma o czym z nim
rozmawiać, skoro tak wygląda.
– Ten Nowy. On jest niesympatyczny – sapał
Zabawodrzewiak. Znowu był w ruchu. Teraz urządzał bieg sprinterski
w miejscu i jednocześnie podrzucał czerwone jojo.
Zarozumiałodrzewiance od tego kręciło się w głowie. – I okropnie
wyglądał.
– Okropnie? – drzewiance zalśniły oczy.
Wspaniale. Przecież to wyzwanie dla niej. Bo ona
doskonale wie, co jest piękne. Będzie mogła tego Nowego ubrać według najnowszej
mody. Wie, też czym należy go zainteresować. Dla jego własnego szczęścia.
– Niepotrzebnie się tutaj pojawił. Dziwak. Zwykły
dziwak – mruknął Zabawodrzewiak. Prychnął, a następnie podskakując
i kręcąc na przemian piruety, pognał w kierunku stawu.
– Jak to dobrze, że Nowy tutaj
zamieszkał! – zawołała za nim Zarozumiałodrzewianka.
Tyle pracy na nią czekało. Musiała przecież
obmyślić strój dla tego Nowego. W tym sezonie najmodniejsze są liście
brzozy. Spodnie, kamizela. I koniecznie kapelusz! Już ona wie, co dla
niego będzie dobre! Trzeba to wszystko narysować. A potem odszukać Nowego.
Brązowe ślepka drzewianki wypatrzyły w kępie
wysokiej trawy szarego drzewiaka. Nigdy nie mogła zapamiętać jego imienia.
Wyglądało na to, że chciał do niej podejść, ale ona nie miała ani czasu,
ani ochoty z nim porozmawiać. Bo niby o czym? Zawołała głośno „a
sio!”, a potem ruszyła w kierunku Zwaleńca.
Mijały dni…
Gdy małe, jasnozielone liście na drzewach
zrobiły się duże, gdy zaczęły dojrzewać poziomki i kwitnąć jeżyny,
Zarozumiałodrzewianka spotkała Nowego. Zamyślony, siedział na omszałym
kamieniu i nie spuszczał spojrzenia ze Zwaleńca.
– Nareszcie! – wykrzyknęła i poprawiła
kubraczek ozdobiony płatkami kwiatów. Niech Nowy zobaczy, z jaką elegantką
ma do czynienia. – Nareszcie!
– Co „nareszcie”? – spytał Nowy. I tak, jak
ciemne, były jego kudły, tak samo ciemna była barwa jego głosu. Ciemna
i chropowata.
Wpatrywał się w Zarozumiałodrzewiankę
wielkimi, zielonymi ślepiami, w których błyszczała radość. Ale ona tego
nie zauważyła. Była zbyt zajęta ocenianiem wyglądu Nowego, który nie był ani
zwierzęciem ani drzewiakiem. Na szczęście wyglądał gorzej, niż się
spodziewała. Zarośnięty, zmierzwiony. Co za szczęście! Cóż za pole do
popisu dla jej talentu. Teraz wszyscy zobaczą, jaka jest zdolna.
– Najpierw obetniemy te… frędzle – powiedziała
stanowczo. Pod pachą trzymała teczkę z projektami.
– Frędzle? – spytał Nowy.
– No, sierść, futro, nazwij to jak chcesz –
wyjaśniła niecierpliwie i rozwinęła rysunki, które zrobiła
na cieniutkich kawałkach brzozowej kory. Wiatr je zwiewał, nigdzie nie
było kamieni, żeby nimi obciążyć korę, a Nowy nie kwapił się
z pomocą. – Dużo pracy mnie czeka, oj dużo… A to paskudne wietrzysko!
– Naraz ujrzała, przemykającego, w pobliżu szarego drzewiaka. Tego,
którego imienia nigdy nie mogła zapamiętać. – Ej, ty! Chodź tutaj! Przydasz się
na coś.
Szary zbliżył się niepewnie. Chciał coś
powiedzieć, ale Zarozumiałodrzewianka, kazała mu milczeć i przytrzymywać
rysunki. Więc posłusznie milczał, przytrzymywał rysunki i cały czas
wpatrywał się w Nowego, który z kolei wpatrywał się
w Zarozumiałodrzewiankę.
– Spodnie będą za kolano, koszulę ozdobimy
odrobiną mchu… – cały czas zachowywała się tak, jakby na polanie nie było
nikogo poza nią i Nowym. – Pompony będą z kwiatów koniczyny,
a kapelusz z wronich piór…
– Nie! – burknął Nowy.
– ALE JA TAK CHCĘ!
I wtedy, choć to się wydaje niemożliwe, Nowy
zrobił się jeszcze bardziej ciemny, jeszcze bardziej kudłaty, niż
na początku rozmowy, coś burknął i zniknął w najbliższych krzakach.
Rozdrażniona Zarozumiałodrzewianka przegoniła
szarego, który przerażony czmychnął w paprocie, zmięła rysunki
i wyrzuciła je. Cóż za wstrętny Nowy!
– Ty kudłaty… pomponie! Niepotrzebnie się tutaj
pojawiłeś! Dziwak. Zwykły dziwak! – wrzasnęła. Miała
ochotę powyrywać Nowemu te jego ciemne kudły.
Zła i obrażona weszła do Zwaleńca. Krzyknęła
na młode pająki plecące swe pajęczyny już dosłownie wszędzie, ofuknęła
skrzeczącą ropuchę i wyśmiała Książkodrzewiankę, siedzącą na hubie
z nosem utkwionym w grubej księdze. Oczywiście miała na sobie
jakąś starą spódnicę i niemodny kubrak. I była bez kapelusza!
Pniem pełnym zapachu drewna i światła
wpadającego przez liczne dziuple, Zarozumiałodrzewianka maszerowała do swej
norki. Mruczała pod nosem brzydkie rzeczy na Nowego. Naraz wpadła
na Psikusodrzewiaka, który, jak zwykle, opowiadał sam sobie dowcipy…
Przygotowała: Lucyna Stawarz