BRZECHWA DZIECIOM

TYDZIEŃ – Jan Brzechwa

Tydzień dzieci miał siedmioro:
„Niech się tutaj wszystkie zbiorą!”

Ale przecież nie tak łatwo
Radzić sobie z liczną dziatwą:

Poniedziałek już od wtorku
Poszukuje kota w worku,

Wtorek środę wziął pod brodę:
„Chodźmy sitkiem czerpać wodę.”

Czwartek w górze igłą grzebie
I zaszywa dziury w niebie.

Chcieli pracę skończyć w piątek,
A to ledwie był początek.

Zamyśliła się sobota:
„Toż dopiero jest robota!”

Poszli razem do niedzieli,
Tam porządnie odpoczęli.

Tydzień drapie się w przedziałek:
„No a gdzie jest poniedziałek?”

Poniedziałek już od wtorku
Poszukuje kota w worku –

ŻABA  –  Jan Brzechwa

Pewna żaba była słaba
Więc przychodzi do doktora
I powiada,
że jest chora.

Doktor włożył okulary,

Bo już był cokolwiek stary,
                                                                                 Potem ją dokładnie zbadał,
                                                                                 No, i wreszcie tak powiada:
                                                                                „Pani zanadto się poci,
                                                                                 Niech pani unika wilgoci,
                                                                                 Niech pani się czasem nie kąpie,
                                                                                 Niech pani nie siada przy pompie,
Niech pani deszczu unika,
Niech pani nie pływa w strumykach,
Niech pani wody nie pija,
Niech pani kałuże omija,
Niech pani nie myje się z rana,
Niech pani, pani kochana,
Na siebie chucha i dmucha,
Bo pani musi być sucha!”

Wraca żaba od doktora,
Myśli sobie: „Jestem chora,
A doktora chora słucha,
Mam być sucha – będę sucha!”
Leczyła się żaba, leczyła,
Suszyła się długo, suszyła,
Aż wyschła tak, że po troszku
Została z niej garstka proszku.

A doktor drapie się w ucho:
„Nie uszło jej to na sucho!”

ŚLIMAK – Jan Brzechwa

„Mój śli­ma­ku, po­każ roż­ki,
Dam ci sera na pie­roż­ki.”

Ale śli­mak się opie­ra:
„Nie chcę sera, nie jem sera!”

„Po­każ roż­ki, mój śli­ma­ku,
Dam ci za to garst­kę maku.”

Śli­mak cho­wa się w sko­ru­pie.
„Głu­pie żar­ty, bar­dzo głu­pie.”

„Po­każ roż­ki, mój ko­cha­ny,
Dam ci za to łyk śmie­ta­ny.”

Śli­mak gnie­wa się i zło­ści:
„Po­wie­dzia­łem chy­ba dość ci!”

Ale żona, jak to żona,
Nic jej ni­g­dy nie prze­ko­na,

Da­lej mę­czy: „Po­każ roż­ki,
Dam ci za to kra­wat w grosz­ki.”

Śli­mak cał­kiem już znu­dzo­ny
Rze­cze:  „Dość mam ta­kiej żony,

Życie z tobą się śli­ma­czy,
Mu­szę za­cząć żyć ina­czej!”

I nie mó­wiąc nic ni­ko­mu,
Po kry­jo­mu wy­szedł z domu.



Lecz wyjść z domu dla śli­ma­ka
To jest rzecz nie byle jaka.

Śli­mak peł­znie środ­kiem par­ku,
A dom wisi mu na kar­ku,

A z okien­ka pa­trzy żona
I wciąż woła nie­stru­dzo­na:

„Po­każ roż­ki, po­każ roż­ki,
Dam ci weł­ny na poń­czosz­ki!”

Śli­mak jęk­nął i onie­miał,
Tup­nął nogą, któ­rej nie miał,

Po czym scho­wał się w sko­ru­pie
I do dziś ze zło­ści tu­pie.

JAJKO – Jan Brzechwa

Było sobie raz jajko mądrzejsze od kury.
Kura wyłazi ze skóry,
Prosi, błaga, namawia: „Bądź głupsze!”
Lecz co można poradzić, kiedy się ktoś uprze?

Kura martwi się bardzo i nad jajkiem gdacze,
A ono powiada, że jest kacze.

Kura prosi serdecznie i szczerze:
„Nie trzęś się, bo będziesz nieświeże”.
A ono właśnie się trzęsie
I mówi, że jest gęsie.

Kura do niego zwraca się z nauką,
Że jajka łatwo się tłuką,
A ono powiada, że to bajka,
Bo w wapnie trzyma się jajka.

Kura czule namawia: „Chodź, to cię wysiedzę”.
A ono ucieka za miedzę,
Kładzie się na grządkę pustą
I oświadcza, że będzie kapustą.

Kura powiada: „Nie chodź na ulicę,
Bo zrobią z ciebie jajecznicę”.


A jajko na to najbezczelniej:
„Na ulicy nie ma patelni”.

Kura mówi: „Ostrożnie! To gorąca woda!”
A jajko na to: „Zimna woda! Szkoda!”
Wskoczyło do ukropu z miną bardzo hardą
I ugotowało się na twardo.

KATAR – Jan Brzechwa

Spotkał katar Katarzynę –
A – psik!
Katarzyna pod pierzynę –
A – psik!

Sprowadzono wnet doktora –
A – psik!
„Pani jest na katar chora”. –
A – psik!

Terpentyną grzbiet jej natarł –
A – psik!
A po chwili sam miał katar –
A – psik!

Poszedł doktor do rejenta –
A – psik!
A to właśnie były święta –
A – psik!

Stoi flaków pełna micha –
A – psik!
A już rejent w michę kicha –
A – psik!

Od rejenta poszło dalej –
A – psik!
Bo się goście pokichali –
A – psik!

Od tych gości ich znów goście –
A – psik!
Że dudniło jak na moście –
A – psik!

Przed godziną jedenastą –
A – psik!
Już kichało całe miasto –
A – psik!

Aż zabrakło terpentyny –
A – psik!
Z winy jednej Katarzyny –
A – psi

STONOGA – Jan Brzechwa

Mieszkała stonoga pod Białą,
Bo tak się jej podobało.
Raz przychodzi liścik mały
Do stonogi
Że proszona jest do Białej
Na pierogi.
Ucieszyło to stonogę, Więc ruszyła szybko w drogę.                   

Nim zdążyła dojść do Białej,
Nogi jej się poplątały:
Lewa z prawą, przednia z tylną,
Każdej nodze bardzo pilno,
Szósta zdążyć chce za siódmą,
Ale siódmej iść za trudno,
No, bo przed nią stoi ósma,
Która właśnie jakiś guz ma.

Chciała minąć jedenastą,
Poplątała się z piętnastą,
A ta znów z dwudziestą piątą,
Trzydziesta z dziewięćdziesiątą,
A druga z czterdziestą czwartą,
Choć wcale nie było warto.

Stanęła stonoga wśród drogi,
Rozplątać chce sobie nogi;
A w Białej stygną pierogi!

Rozplątała pierwszą, drugą,
Z trzecią trwało bardzo długo,
Zanim doszła do trzydziestej,
Zapomniała o dwudziestej,
Przy czterdziestej już się krząta,
„No, a gdzie jest pięćdziesiąta?”
Sześćdziesiątą nogę beszta:
„Prędzej, prędzej! A gdzie reszta?”

To wszystko tak długo trwało,
Że przez ten czas całą Białą
Przemalowano na zielono,
A do Zielonej stonogi nie proszono.

LEŃ – Jan Brzechwa

Na tapczanie siedzi leń,
Nic nie robi cały dzień.
   „O, wypraszam to sobie!
    Jak to? Ja nic nie robię?
    A kto siedzi na tapczanie?
    A kto zjadł pierwsze śniadanie?
    A kto dzisiaj pluł i łapał?
    A kto się w głowę podrapał?
    A kto dziś zgubił kalosze?
    O – o! Proszę!”
Na tapczanie siedzi leń,
Nic nie robi cały dzień.
   „Przepraszam! A tranu nie piłem?
    A uszu dzisiaj nie myłem?
    A nie urwałem guzika?
    A nie pokazałem języka?
    A nie chodziłem się strzyc?
    To wszystko nazywa się nic?”
Na tapczanie siedzi leń,
Nic nie robi cały dzień.

Nie poszedł do szkoły, bo mu się nie chciało,
Nie odrobił lekcji, bo czasu miał za mało,
Nie zasznurował trzewików, bo nie miał ochoty,
Nie powiedział „dzień dobry”, bo z tym za dużo roboty,
Nie napoił Azorka, bo za daleko jest woda,
Nie nakarmił kanarka, bo czasu mu było szkoda.
Miał zjeść kolację – tylko ustami mlasnął,
Miał położyć się – nie zdążył – zasnął.
Śniło mu się, że nad czymś ogromnie się trudził.
Tak zmęczył się tym snem, że się obudził.

NA STRAGANIEJan Brzechwa

Na straganie w dzień targowy
Takie słyszy się rozmowy:

„Może pan się o mnie oprze,
Pan tak więdnie, panie koprze.”

„Cóż się dziwić, mój szczypiorku,
Leżę tutaj już od wtorku!”

Rzecze na to kalarepka:
„Spójrz na rzepę – ta jest krzepka!”

Groch po brzuszku rzepę klepie:
„Jak tam, rzepo? Coraz lepiej?”

„Dzięki, dzięki, panie grochu,
Jakoś żyje się po trochu.


Lecz pietruszka – z tą jest gorzej:
Blada, chuda, spać nie może.”

       „A to feler” –
       Westchnął seler.

Burak stroni od cebuli,
A cebula doń się czuli:

„Mój Buraku, mój czerwony,
Czybyś nie chciał takiej żony?”

Burak tylko nos zatyka:
„Niech no pani prędzej zmyka,

Ja chcę żonę mieć buraczą,
Bo przy pani wszyscy płaczą.”

       „A to feler” –
       Westchnął seler.

Naraz słychać głos fasoli:
„Gdzie się pani tu gramoli?!”

„Nie bądź dla mnie taka wielka” –
Odpowiada jej brukselka.

„Widzieliście, jaka krewka!” –
Zaperzyła się marchewka.

„Niech rozsądzi nas kapusta!”
„Co, kapusta?! Głowa pusta?!”

A kapusta rzecze smutnie:
„Moi drodzy, po co kłótnie,

Po co wasze swary głupie,
Wnet i tak zginiemy w zupie!”

       „A to feler” –
       Westchnął seler.

Pozdrawiam. Barbara Markiewicz

Zachęcam również do tworzenia z dziećmi ilustracji do przeczytanych wierszy.

Print Friendly, PDF & Email
Powiązane publikacje